W nawiązaniu do materiału [zobacz >>>] o podyktowanych "zapewnianiem bezpieczeństwa ruchu drogowego" stanowiskach Inżyniera Ruchu w kilku sprawach prezentujemy kolejny przykład wadliwego i nieprzepisowego oznakowania, które z owym "zapewnianiem bezpieczeństwa" nie ma nic wspólnego. Świadczy za to doskonale o tym, jak traktują swoje obowiązki organy zarządzające drogą publiczną i ruchem na niej.

Rower tylko na drodze

Ścieżka rowerowa na ul. Podleśnej należy do najstarszych w mieście. Powstała jeszcze "za Gierka" i zawsze prowadziła nad Kanałek Marymoncki przecinając ul. Gwiaździstą w miejscu widocznym na zdjęciu. Dziś jest to bardzo ruchliwe skrzyżowanie dociążone dodatkowo przez pięć linii autobusowych.

Dojeżdżającym do skrzyżowania ul. Gwiaździstą od północy znacznie ogranicza widoczność powstały nie tak dawno narożny budynek wskazany strzałką. Droga z pierwszeństwem przejazdu zachęca do szybkiej jazdy. Z nieznanych przyczyn nie umieszczono przepisowego oznakowania przejazdu rowerowego przez jezdnię. Kierowcy wprowadzeni w błąd znakiem informacyjnym D-6 nie spodziewają się rowerzystów.

Identyczny błąd oznakowania występuje z drugiej strony przejazdu. Ryzyko zwiększa zużyte i ledwo widoczne oznakowanie poziome. Czyż Inżynier Ruchu nie powinien zadbać (choćby w zaleceniach pokontrolnych) o wymalowanie tutaj czerwonego pasa, zamiast uszczęśliwiać nas czerwoną nawierzchnią tam, gdzie nie ma to żadnego uzasadnienia?

Nie ulega wątpliwości, że oznakowanie przejazdu rowerowego przez ul. Gwiaździstą jest niezgodne z przepisami. Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 3 lipca 2003 r. w sprawie warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach (Dz. U. Nr 220, poz. 2181 z dnia 23 grudnia 2003 r.) nakazuje umieszczać w takich miejscach znaki informacyjne D-6b lub D-6a.

Znaki D-6a lub D-6b [na zdjęciu u dołu] stosuje się w każdym przypadku, gdy na jezdni został wyznaczony przejazd dla rowerzystów występujący samodzielnie lub obok przejścia dla pieszych.

Znaki informacyjne "rodziny" D-6 są do siebie podobne. Szczególnie łatwo pomylić "podwójny" znak przejścia dla pieszych i przejazdu dla rowerzystów D-6b ze znakiem zwykłego przejścia dla pieszych D-6, jednym z najczęściej występujących na drogach w mieście. Wspomniane rozporządzenie zaleca stosowanie znaku ostrzegawczego A-24 [rowerzyści] m.in. jeżeli przejazd nie jest dobrze widoczny przez kierujących pojazdami. Skrzyżowanie Gwiaździsta/Podleśna jak najbardziej kwalifikuje się do takiego bardziej wyrazistego oznakowania.

Trudno jednak dziwić się jego brakiem, skoro zarządca drogi nie uznał za stosowne nawet właściwego oznakowania informacyjnego. Z kolei organ zarządzający ruchem nie wykrył tego przez wiele lat, mimo że ma obowiązek kontrolowania prawidłowości znaków drogowych co najmniej raz na 6 miesięcy (§ 12. p. 5. Rozporządzenia Ministra Infrastruktury z 23 września 2003 r. w sprawie szczegółowych warunków zarządzania ruchem na drogach oraz wykonywania nadzoru nad tym zarządzaniem (Dz. U. z dnia 14 października 2003 r.)

Rower tylko na znaku

Dodatkowego smaku opisanym wyżej błędom oznakowania nadaje ciekawostka, na jaką napotkamy 100 metrów dalej, jadąc ul. Podleśną na zachód.

Na wyżej opisanym skrzyżowaniu roweru nie ma na znakach drogowych, za to licznie pojawia się na drodze. Tutaj jest odwrotnie - rower dumnie prezentuje się na znaku, mimo że na jezdni pojawia się może raz na tydzień a nawet rzadziej. Skąd więc i po co to ostrzeżenie kierowców przed wjeżdżającymi na jezdnię rowerzystami?

Ponieważ próżno tam szukać oznakowania poziomego P-11, ostrzeżenie miało zapewne dotyczyć widocznego na zdjęciu łącznika drogi rowerowej z jezdnią.

Tego typu łączniki należą w Warszawie do rzadkości. Projektanci ścieżek na ogół nie myślą niestety o tym, by zapewnić im wjazd lub zjazd także poza skrzyżowaniami. W efekcie jeśli ścieżka prowadzi po jednej stronie, a przecznice i wjazdy osiedlowe dochodzą po przeciwnej, nie ma między nimi żadnej legalnej komunikacji. To problem widoczny w wielu miejscach. O ile więc idea "podłączenia" ścieżki do jezdni zasługuje na pochwałę i rozpowszechnienie, o tyle to konkretne wcielenie trudno uznać za trafione co najmniej z trzech powodów.

1. Chcąc zjechać ze ścieżki w osiedle Ruda trzeba albo przeciąć podwójną linię ciągłą, albo ominąć ją pod prąd lewym pasem (patrz zdjęcie wyżej). Zgodnie z przepisami nie da się takiego manewru wykonać. Zjeżdżanie ze ścieżki w innym kierunku mija się z celem i także oznacza wykroczenie (przeciw nakazowi jazdy po drodze rowerowej).

2. Z kolei do korzystania z łącznika jako wjazdu na ścieżkę nie zachęca wysoki na 4-5 cm krawężnik (4-krotne przekroczenie normy). Robiąc to pod niewielkim kątem mamy niemal gwarantowany uślizg koła i wywrotkę na jezdni. Próby sforsowania krawężnika bardziej prostopadle wymagają zatoczenia łuku przez środek ruchliwej ulicy, więc trudno je komukolwiek polecić.

3. Nie zlokalizowano łącznika na wprost drogi osiedlowej, gdzie jako jej przedłużenie byłby zdecydowanie bardziej użyteczny, bezpieczny i naturalny. Pozwalałby przejechać przez jezdnię po najkrótszym torze. Czy zrobiono to celowo by znajdował się tuż pod latarnią? (tam gdzie najciemniej..?)

Poza tym - taki łącznik byłby zdecydowanie bardziej pożądany na przedłużeniu ul. Klaudyny. Wówczas mogliby z niego korzystać zarówno mieszkańcy osiedla Ruda, jak i Marymontu oraz uczniowie liceum im. Lelewela. Obecnie ul. Klaudyny jest zupełnie nieskomunikowana z drogą rowerową, choć ich połączenie występuje z pewnością w wielu relacjach transportowych. Skoro już zdecydowano się ponieść koszty na łącznik, czy nie należało wykonać go tam, gdzie zwrócą się one w największym stopniu?

Bilans musi wyjść na zero?

W jednym miejscu - zabrakło rowerów w nieprzepisowym oznakowaniu, mimo ich wieloletniej i bardzo licznej obecności na drodze. W drugim - dokładnie odwrotnie, znaki drogowe ostrzegają kierowców przed nieobecnymi rowerami. Jak rozwikłać ten paradoks? Chyba tylko sumując znaki, wtedy wszystko się zgadza, nadmiar i deficyt znoszą się.

Czyżby Biuro Inżyniera Ruchu m. st. Warszawy i Zarząd Dróg Miejskich w taki właśnie arytmetyczny sposób podchodziły do swoich obowiązków? Niestety, wszystko na to właśnie wskazuje... Trudno też zakładać, że nawet taki bilans błędów (niekiedy karygodnych zaniedbań) oznakowania wyszedłby na zero. Jak długo jeszcze nadrzędne władze stolicy będę tolerować taki stan? Wyciągną wreszcie odpowiedzialność służbową wobec winnych zaniedbań, czy będą czekać, aż ktoś przypłaci je zdrowiem lub życiem?

c.d.n. [zobacz >>>]