Kończy się modernizacja ulicy Marszałkowskiej. Tyle, że praktycznie nic się nie zmieniło. Ktoś, kto nie był w Warszawie od dwóch lat, nie zauważy różnicy. Nadal są dwa pasy ruchu dla samochodów, nadal brakuje ścieżki rowerowej, nadal torowisko tramwajowe - mimo, że je obniżano, sterczy szpetnie ponad ulicą i chodnikami. A już całkiem dyskwalifikujący dla realizacji w prestiżowej przestrzeni o charakterze wielkomiejskim, jest podział ulicy płotem przez całą jej długość. Zamiast tętniącem życiem ulicy w centrum metropolii, z priorytetem dla pieszych, którzy mogą czuć się swobodnie, chodzić od sklepu do sklepu, od kawiarni do kawiarni, w dowolnej chwili przejść na drugą stronę, z subtelną jezdnią zintegrowaną z torowiskiem i chodnikami, zaprojektowaną tak, aby kierowcy nie mogli się zanadto rozpędzić, zafundowano samochodową rynnę jak na przedmieściach.

Trudno zrozumieć dlaczego tak przewymiarowano przestrzeń dla samochodów. Przecież kilka lat temu specjalnie dobudowano drugą jezdnię ulicy Waryńskiego, aby ruch omijał Marszałkowską. Na Marszałkowską powinni wjeżdżać tylko kierowcy, których cel podróży znajduje się właśnie tutaj. A dla nich w zupełności wystarczyłby jeden pas ruchu.

Jedynym pozytywem jest nieco wyższy (jak na Warszawę) standard materiałów - ale też bez rewelacji. Obecnie znacznie ciekawiej aranżowane są przestrzenie publiczne nie tylko w takich miastach jak Wrocław, Poznań, Zielona Góra, czy Płock, ale nawet w Kutnie, czy w Oleśnicy.

Jeżeli w powiatowych miastach bardziej dba się o przestrzeń publiczną niż w Warszawie, gdzie ulice nadal projektowane są jak w Mińsku Białoruskim, to bardzo źle świadczy to o kompetencjach władz miasta. Trudno w tej sytuacji dziwić się skargom na odpływ klientów z centrum, trudno promować miasto wśród turystów, czy jako miejsce do lokowania biznesu.