Martwe Standardy rowerowe

Nadchodzącemu referendum ws. odwołania pani prezent Warszawy towarzyszy ożywiona dyskusja o jej osiągnięciach i potknięciach. To chyba dobry moment aby podsumować skuteczność Standardów projektowych i wykonawczych dla systemu rowerowego w m. st. Warszawie [zobacz >>>]. Ten bardzo ważny dokument nie odgrywa niestety takiej roli, jaką powinien. Oto wybrane przykłady łamania zawartych w nim wymagań.

Ciągłość nawierzchni i niwelety

Niedawno opisałem przypadki zlekceważenia bardzo ważnego wymogu Standardów nakazującego używać na przejazdach przez zjazdy podporządkowane innego koloru lub rodzaju nawierzchni czy przejazdu wyniesionego (bez zmian niwelety). Wymarzona wręcz okazja do ich zastosowania nadarzyła się na przejeździe przez ul. Przytyk [zobacz >>>]. Zmarnowano ją jak wiele innych.

Ciągłości nawierzchni zabrakło na łącznikach z... parkingiem (!) przy targowisku Wolumen [zobacz >>>], mimo interwencji u rowerowego pełnomocnika już w grudniu ub. roku. Sądziłem, że przywołanie rozporządzenia prezydenta miasta powinno wywrzeć jakiś wpływ na wykonawcę robót (ZRiKD) i inspektorów nadzoru inwestorskiego (ZTM). Okazało się jednak, że są to w hierarchii zarządzania stolicą osoby zbyt ważne, by musiały się przejmować aktem prawa lokalnego wprowadzonego przez prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz.

Kolejny świeży przykład nieciągłości z ul. Poligonowej oprócz ilustracji poszanowania Standardów wskazuje też, że dla stołecznych drogowców ruch rowerowy ma wagę mniejszą niż wjazd prowadzący donikąd, z którego prawdopodobnie nigdy nie skorzysta żaden samochód.

Oczywiście zdarzają się też przypadki zachowania ciągłości, jednak to wcale nie usprawiedliwia odwrotnej praktyki Można się domyślać, że sposób wykonania dróg rowerowych jest dziełem przypadku. Czy chcemy, by ta dziedzina funkcjonowała jak loteria? Czy po to opracowano standardy, aby bez racjonalnych powodów raz je stosowano, a innym razem nie?

Uskoki

Choć w kwestii uskoków Standardy w zasadzie powielają jedynie wymóg z właściwego rozporządzenia (5.1.15 Uskoki na zjeździe z wydzielonej drogi dla rowerów na jezdnię lub na pas dla rowerów nie powinny być większe niż 1cm. ), co nie powinno dla drogowców stanowić żadnego wyzwania, to jak na ironię w tym jakże łatwym do skontrolowania względzie również ma miejsce uporczywe i powszechne brakoróbstwo.

Artykuł sprzed miesiąca [zobacz >>>] przytacza liczne przykłady uskoków na drogach rowerowych i daje pogląd na wagę obietnic pani prezent oraz posłuch jakim cieszy się w podległych jednostkach. Do zapowiedzianego przez Hannę Gronkiewicz-Waltz w styczniu 2008 r. usunięcia usterek na koszt wykonawcy nie doszło do dziś.

Nawierzchnia asfaltowa

Z wymogiem stosowania nawierzchni bitumicznej wysokiej jakości drogowcy powinni być obeznani o wiele lepiej niż z pozostałymi zapisami Standardów. Wszak wymaganie to pojawiło się już w 2007 roku jako fragment pierwszego rozporządzenia rowerowego [zobacz >>>]. Myliłby się jednak ten, kto oczekiwałby pełnego przestrzegania zasad doboru nawierzchni. Wspomniane już przypadki z ul. Kasprowicza dowodzą, że wg drogowców przejazd rowerowy nie podlega wymogowi stosowania asfaltu, mimo że jest przecież integralną częścią drogi dla rowerów.

Klasą samą dla siebie jeśli chodzi o skalę naruszenia tego typu jest wyłożenie drogi dla rowerów przy ul. Broniewskiego płytami chodnikowymi. Jak można było zmarnować taką okazję na ucywilizowanie jednej z głównych tras miasta?

Skrajnia

W kwestii skrajni ruchu rowerowego warszawskie Standardy są bardziej restrykcyjne niż właściwe rozporządzenie: 3.4.1 W projektowaniu dróg dla rowerów należy zapewnić odpowiednią skrajnię dla ruchu rowerowego. 3.4.2 Szerokość skrajni należy wyznaczać uwzględniając szerokość drogi rowerowej powiększonej po obu stronach odpowiednio o 0,25 m gdy krawężnik jest wyższy niż 5cm i 0,50 m gdy krawężnik jest niższy niż 5cm. . 50 cm to ponaddwukrotnie więcej niż nakazuje rozporządzenie.

W bogatej kolekcji niedoróbek przy Trasie Mostu Północnego (wiadomo – gdzie wchodzi ZMID, tam będzie wstyd) [zobacz >>>] [zobacz >>>] występują naruszenia skrajni rowerowej. Jedne tak ewidentne jak przy ul. Zgrupowania AK Kampinos tuż za Kolumbijską.

Inne finezyjnie precyzyjne. Tę latarnię ustawiono w minimalnej dopuszczalnej przepisami odległości 20 cm (zachowanej tylko jeśli nie wliczymy obrzeża do szerokości ścieżki), podczas gdy warunki terenowe z dużym zapasem pozwalały zachować ww. 50 cm.

Ruch pod prąd

Sporo miejsca poświęcono w Standardach kontrapasom i ruchowi pod prąd. Niestety, katalog stołecznych dokonań w tym jakże ważnym (a dla spójności i bezpośredniości sieci tras wręcz fundamentalnym) aspekcie jest gorzej niż mierny. Kontrapasy na Kapucyńskiej [zobacz >>>] i Nowowiejskiej [zobacz >>>] to wciąż osamotnione wyjątki. Trudno nie czuć niedosytu zarówno tempem jak i skalą wdrażania tego podstawowego na zachód od Odry środka prowadzenia ruchu rowerowego w centrach miast.

Choć w innych miastach Polski ruch pod prąd nie napotyka większych przeszkód (na zdjęciu jeden ze szczecińskich kontrapasów wprowadzonych w 2011 roku), nasz hamulcowy inżynier ruchu od lat ma w tym względzie do powiedzenia więcej niż prezydent.

Dopiero referendum zainspirowało Hannę Gronkiewicz-Waltz by porozmawiać z ministrem Nowakiem o nowelizacji rozporządzeń i przyspieszeniu doganiania Czech, Węgier i Europy Zachodniej w dziedzinie infrastruktury rowerowej. A przecież mogła to zrobić siedem lat temu...

Można by więcej

To tylko niektóre, najbardziej ewidentne przykłady lekceważenia warszawskich standardów rowerowych. W powyższym zestawieniu nie wzięto też pod uwagę inwestycji nadzorowanych w granicach Warszawy przez GDDKiA, które dostarczyłyby drugie tyle podobnych przykładów brakoróbstwa. Zapewne przyjdzie czas na przyjrzenie się im w odrębnych artykułach. Choć formalnie realizacja tych przedsięwzięć nie podlega prezentowi Warszawy, to jednak od dobrego gospodarza miasta (zwłaszcza zaliczanego do liderów rządzącej partii) można by oczekiwać, że zadba o to, by budowane na jego terenie drogi kwalifikowały się do użytku, a nie do powiadomienia nadzoru budowlanego.

To nic nie szkodzi, pretensje płyną do Łodzi

Poznawszy rzeczywistą rolę, jaką spełniają Standardy w codziennej praktyce projektowania i wykonawstwa stołecznych dróg dla rowerów, możemy zestawić ją z nieco już przebrzmiałą, ale onegdaj całkiem głośną historią łódzkiego plagiatu. Dla przypomnienia (i potwierdzenia ówczesnej wagi tematu) zamieszczamy dwa filmy z TVP Warszawa.

Telewizja pokazała

Kto nas okradł ze Standardów?

Choć zapożyczenie przez Łódź stołecznych standardów odbiło się w mediach szerokim echem, temat został mocno spłycony. Zapewne całkiem egzotyczny przedmiot sporu zaważył na tym, że skupiono się tylko na karno prawnej stronie i pominięto inne, znacznie ciekawsze wątki. Stołeczny ratusz poświęcił dużo uwagi czemuś, na co nie ma wpływu, i co gorsza kosztem działań, na które jak najbardziej ma i powinien mieć wpływ.

Prezydent Warszawy domagała się od prezydenta Łodzi przeprosin za plagiat dokumentu. Jej rzecznik groził sądem, a w TVN24 powiedział nie możemy pozwolić, by dokument, za który płacimy z pieniędzy publicznych, był traktowany w taki sposób, byłby to bardzo zły precedens. Choć łódzkim urzędnikom bezsprzecznie należy się nagana, warszawscy też mają wiele na sumieniu. Ich oburzenie plagiatem sprawia wrażenie czysto ambicjonalnego, a troska o los pieniędzy publicznych – działania na pokaz. Dlaczego?

Mało kto wie, że ów (wcale nie tani) nabytek przez rok bezproduktywnie leżał w szafie (tyle minęło od opracowania do wprowadzenia standardów), a właściciel cały czas zapomina lub nie kwapi się by go używać. Czy roczne zwlekanie z użyciem opracowania powstałego z pieniędzy publicznych, nie było bardzo złym precedensem? Czy na to miano nie zasługuje jeszcze bardziej obecny stan, kiedy Standardy w teorii niby już obowiązują, ale woli ich stosowania nie widać? I nie wiadomo kto i jak będzie egzekwował ich stosowanie, a przecież w skali miasta ten aspekt urasta do poważnych rozmiarów: od koncepcji, przez projekt po odbiór techniczny i eksploatację.

Dlaczego ratuszowi ściganie plagiatu wydaje się istotniejsze niż dopilnowanie, aby te wytyczne, za które zapłacili podatnicy, wzięła sobie do serca armia warszawskich urzędników? Odpowiedź jest prosta. Hannie Gronkiewicz-Waltz łatwiej czynić spowiedź z cudzych grzechów i oburzać się na podwładnych Jerzego Kropiwnickiego, niż wyegzekwować od własnych, by poważnie traktowali jej zalecenia. O ile plagiat był pewnie precedensem, o tyle niesubordynacja urzędniczego aparatu podległego pani prezydent zdążyła już, niestety, nabrać cech ugruntowanej tradycji. Wielokrotnie łamano na przykład zapisy znanego zarządzenia rowerowego – samowolnie stosując kostkę zamiast asfaltu czy niedopełniając obowiązku konsultacji projektu ze środowiskiem rowerzystów.

Hannie Gronkiewicz-Waltz łatwiej wytykać, że Łódź przepisała od W-wy zalecenie umieszczania stojaków przy stacjach metra, niż zmusić własnych podwładnych do wykonywania tych zaleceń [zobacz >>>] [zobacz >>>]. Kto więc w większym stopniu okradł warszawiaków? Cwani podwładni Jerzego Kropiwnickiego swoim plagiatem, czy może podwładni Hanny Gronkiewicz-Waltz - ignorując standardy rowerowe? To drugie przynosi stolicy wymierne straty.

Warto tu podkreślić, że Standardy rowerowe jak każde inne normy czemuś służą: mogą i powinny przynieść wymierne, pożyteczne efekty – lepszą jakość infrastruktury, usprawnienie inwestycji, oszczędności finansowe, zadowolenie społeczne i wiele innych. Pod jednym wszakże i koniecznym warunkiem – konsekwentnego stosowania. Brak tej konsekwencji (jak pokazano wyżej - powszechny) rodzi wymierne szkody w wielu dziedzinach, od kosztów spartaczonego wykonania, przez bezpieczeństwo, po demoralizację społeczeństwa. Jak każda ofiara czyjegoś cwaniactwa mamy prawo czuć złość, ale niech nam to nie przesłoni sedna sprawy leżącego od początku i nadal w Warszawie, a nie w Łodzi.

Warszawiacy już za Standardy zapłacili i plagiat na ten wydatek nijak już nie wpłynie, tak jak i oburzanie się na jego sprawców – odwracające jedynie uwagę od sedna sprawy. Kwestią otwartą i godną uwagi stołecznego podatnika pozostaje jedynie to, co Warszawa zyska dzięki standardom, i na tym powinniśmy się skoncentrować. Nasze miasto posiada dokument, na którym albo skorzysta finansowo, społecznie, ekologicznie i wizerunkowo, albo nadal będzie w tych rachunkach marnotrawnie przepłacać. Jak dotąd nic nie wskazuje na to, by Standardy przynosiły te wszystkie korzyści, jakie powinny przynieść.

W materiale TVP mogliśmy usłyszeć przeprosiny nowego prezydenta Łodzi. Postąpił z klasą, tym bardziej, że do nadużycia doszło, zanim objął stanowisko. Ciekawe, czy Hanna Gronkiewicz-Waltz potrafiłaby pójść w jego ślady i także przeprosić. Kogo? Stołecznych rowerzystów za zawiedzione nadzieje rozbudzone standardami, których nie ma, i niezrealizowanymi obietnicami wyborczymi sprzed siedmiu lat [zobacz >>>] [zobacz >>>] [zobacz >>>] [zobacz >>>].