Wśród zarzutów stawianych rowerzystom nic nie przebije przejeżdżania w poprzek jezdni po przejściu dla pieszych. Słychać go nieustannie na ulicy, na antenie, na wizji, na salach posiedzeń. Czy to zjawisko zasługuje na aż tak wiele uwagi, ile mu się poświęca? Czy w kontekście znanych ,,osiągnięć” Polski w dziedzinie bezpieczeństwa na drogach nie jest to raczej temat zastępczy?

Stresujący rowerzysta

Cztery lata temu sięgnęła do niego niemiecka korporacja licząc, że zyska w oczach polskich kierowców napuszczając ich na polskich rowerzystów. Tę grafikę o stresujących rowerzystach (link) opatrzono na jej profilu dopiskiem zwłaszcza podczas skręcania w prawo na zielonej strzałce!

Ów „mem” wywołał lawinę oburzenia nie tylko słownego, ale i w formie graficznego pastiszu. (autor: Krzysztof Kowalczyk). Zarzucano firmie, że zamiast propagować w Polsce niemiecką kulturę jazdy i szacunek dla rowerzystów, przyłącza się do bezmyślnej nagonki na nich.

Czemu ma służyć ten zakaz?

Piętnujący rowerzystów za jazdę po przejściach podkreślają (jak w powyższym przykładzie) zaskoczenie kierowców czy wręcz ich niemożliwość odpowiedniej reakcji. Jednak źródło zakazu zawartego w art. 26 p. 3 pp. 1 prawa o ruchu drogowym (dalej Zakaz) jest zupełnie inne.

Przepis Kierującemu pojazdem zabrania się (...) jazdy wzdłuż po chodniku lub przejściu dla pieszych. obejmuje wszystkie pojazdy. Gdyby intencja ustawodawcy była w tym przypadku związana z rowerzystami, Zakaz znalazłby się w art. 33 dotyczącym ściśle ruchu rowerów. Poza przejściem (i ew. innymi zakazami) cykliści mogą przecinać jezdnię, mimo że jadących nią może to zaskakiwać nawet bardziej niż na widocznym oznakowaniu P-10. Faktycznie u podstaw Zakazu leży ochrona pieszych, co wyczerpująco i trafnie wyjaśnił Hubert Mazur w krakowskim portalu rowerowym (polecam lekturę tego ciekawego artykułu ibikekrakow.com/2013/07/20/prawo-dla-rowerzysty-rowerem-po-pasach/ )

Konieczność ochrony pieszych tak na przejściu, jak i na chodniku nie podlega dyskusji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w przekonaniu wielu osób i instytucji nie jest ona tak oczywista, a nawet bagatelizowana. Za to Zakaz zyskał nowe znaczenie dostosowane do potrzeb społecznych – ma rozgrzeszać kierowców z nagminnego braku uwagi i ostrożności. Wszak gdyby krytycy rowerów na pasach byli konsekwentni i traktowali bezpieczeństwo niechronionych całościowo, piętnowaliby samochody jeżdżące i parkujące na chodnikach, parkowanie przy zebrach, niezatrzymywanie się przed zieloną strzałką i inne niebezpieczne zachowania zmotoryzowanych. Wystarczy rzut oka na statystyki wypadków by zdać sobie sprawę, które grupy użytkowników powodują ich najwięcej i najbardziej zagrażają innym. Nie są to cykliści ani piesi.

Rowerzysta do bicia

Państwo polskie nie radzi sobie z plagą śmierci na drogach (jeden z ostatnich, jakże spowszedniałych, alarmów). Nie potrafi ochronić niechronionych – pieszych i rowerzystów – bo próbuje to robić głównie nakładając na nich obowiązki, kary i zakazy, zamiast eliminować zagrożenia.

Ta nieskuteczność państwa jest silnie skorelowana z ubóstwianiem samochodu i traktowaniem innych form transportu jako zła koniecznego utrudniającego ruch. Wyolbrzymianie znaczenia naruszeń Zakazu wpisuje się w szerszy trend przerzucania odpowiedzialności na niechronionych (,,nie miał odblasku”, ,,wtargnęła pod nadjeżdżający pojazd”, ,,słuchał muzyki”, ,,nie uważała wchodząc na jezdnię”, ,,wjechał na pasy”, itd. itp.) A że zebra powinna być dla pieszych bezpiecznym azylem, a dla zmotoryzowanych bodźcem do bezwzględnej ostrożności? W motoreligijnej Polsce ten pogląd nie miał dotąd zbyt wielu wyznawców, niestety także wśród zarządców dróg i stróżów prawa. Ich energię i zaangażowanie, które należałoby skierować m.in. na egzekwowanie obowiązku zatrzymania przed zieloną strzałką czy fizyczne uspokajanie ruchu, pochłaniała walka z rowerzystami. Łatwiej zaczaić się na cyklistów przy zebrze niż ukarać pirata drogowego.

Czy decydenci podchodzą konsekwentnie i całościowo do kwestii bezpieczeństwa niezmotoryzowanych na jezdni? Czy zagrożenie kolizją roweru z samochodem traktuje się w praktyce organizacji ruchu równie poważnie i gorliwie, jak wytyka się cyklistom prowokowanie tego zagrożenia na pasach? Zobaczmy, jak to wygląda w terenie.

Coś do pasów nie pasuje

Najbezpieczniejszym miejscem dla rowerzystów są drogi rowerowe – zapewnia w swej witrynie Wydział Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji. Podczas gdy na przejazdach tych dróg przez jezdnie najczęściej dochodzi do wymuszeń i wypadków. Mimo to drogowcy i policja opiniująca ich twórczość nie kwapią się do oddziaływania na kierowców poprzez stosowanie wyniesień [zobacz >>>], zmniejszanie łuków [zobacz >>>] i zwężanie jezdni [zobacz >>>] czy kampanie dotyczące zachowania wobec rowerzystów.

Do zagrożenia przyczynia się często wadliwe oznakowanie, którego nikt nie kontroluje, mimo że ktoś je zatwierdza.

Przejazd P-11 wymalowano, więc rowerzyści jeżdżą po nim legalnie, ale kierowców nie informuje o tym znak D-6b, lecz znak D-6 wprowadza ich w błąd, że dojeżdżają tylko do przejścia [Kozienice, ul.Kopernika].

Tu dla odmiany ten sam zarządca informuje kierowców o przejeździe rowerowym, którego zapomniał wymalować, również na sąsiednim wlocie, a na dalszym planie wadliwe oznakowanie CPR z wzdłużnym podziałem, którego nie ma [Kozienice, ul.Głowaczowska].

Bałaganiarstwo oznakowania to przypadłość w równym stopniu małych miasteczek, co i dużych miast ze stolicą na czele [zobacz >>>]. [zobacz >>>] [zobacz >>>][zobacz >>>]. Oto identyczny do poprzedniego przypadek z warszawskiej Pragi.

Ul. Radiowa na Bemowie. Tutaj dla odmiany znak D-6 już kilka lat dezinformuje motorniczych tramwajów. Analogicznych uchybień można by przytoczyć znacznie więcej, ale poprzestańmy na tych czterech.

Oznakowanie poziome nowych przejazdów coraz częściej akcentuje się czerwoną farbą, co cieszy. Jednak wiele starych pozostaje zapomnianych i z czasem zanika. Tu bystre oko dostrzeże resztki oznakowania P-11. Sprzed ilu lat? Jak takie podejście pogodzić z troską o BRD?

Jaki to ma związek z Zakazem? Na legalnym przejeździe rowerzysta wcale nie jest bezpieczniejszy niż na pasach. Znaczących zmian tej sytuacji na lepsze nie widać. Czy piętnowanie rowerzystów na pasach nie jest hipokryzją w zestawieniu z nonszalancją służb drogowych?

Równi i równiejsi

Wypadkom na przejściach i przejazdach sprzyja parkowanie przy nich ograniczające widoczność. Na popełniane nagminnie wykroczenia tego typu policja i straż miejska w Warszawie same z siebie reagują bardzo rzadko lub wcale, a wezwane potrafią pojawić się na miejscu następnego dnia.

Na skrzyżowaniu al. Jana Pawła II z Krochmalną powierzchnia wyłączona z ruchu niemal non stop służy jako miejsce parkingowe, co naraża rowerzystów na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Na rogu Przy Agorze i Wrzeciona takie sceny przy przejściu można zobaczyć codziennie. Słupki są, ale na zwężenie Wrzeciona i uporządkowanie na nim parkowania się nie zanosi. Może skłoni do tego wypadek? A może trafiona w (nomen omen) dziesiątkę kampania 10m?

O samochodach na chodnikach pisałem rok temu [zobacz >>>]. A jak najwygodniej wjechać na chodnik? Oczywiście po obniżonym lub niezabezpieczonym przejściu. Oto przykład takiej zaradności w poszukiwaniu luk pod wiaduktem na Al. Jerozolimskich (fot. Paweł Ziniewicz).

Po tym przejściu kiedyś odbywał się regularny ruch przez cztery dni [zobacz >>>]. Zamknięcie równoległej ulicy nawet na kwadrans to zamach na wolność, którą odzyskuje się na wszelkie możliwe sposoby.

W naszym kraju panuje duże przyzwolenie na takie zachowania zmotoryzowanych potencjalnie groźne w skutkach dla niechronionych uczestników ruchu. Jednocześnie chętnie wytyka się cyklistom jeżdżenie po przejściach, czym zagrażają przede wszystkim sobie. Czy to nie hipokryzja?

Jak rozwiązać problem?

Skąd biorą się rowerzyści na zebrach? Oczywiście z chodników, które wybierają z łatwych do ustalenia powodów [zobacz >>>]. A także z braku przejazdów, których nie wytyczono przy ddr mimo oczywistej potrzeby (np. w tym miejscu ZDM nie chce tego zrobić od ośmiu lat).

Dopóki więc nie dokona się systemowa zmiana warunków opisanych rok temu w naszej witrynie, dopóty nie ma co liczyć, że cykliści znikną z przejść. Dalsze nagłaśnianie zjawiska i jego penalizacja też nie da efektu, gdyż dotyczy skutków zamiast dotrzeć do przyczyn. Wszystko w rękach decydentów – czy odważą się na prawdziwą redystrybucję przestrzeni i środków, a nie taką jak na zdjęciu?

Skoro jednak prawo dopuszcza w niektórych sytuacjach jazdę rowerem po chodniku, a opiekunowi dziecka (czyli pieszego wg prawa) nawet ją nakazuje, nie powinno zabraniać kontynuowania jej po przejściu. Oczywiście na zasadzie gościa, powoli i z poszanowaniem pieszych, co zresztą jest już zapisane w art. 33 p. 6 PoRD. Tym bardziej, że już zezwala ono kierowcom samochodów na warunkowy skręt w prawo na czerwonym świetle – manewr potencjalnie kolizyjny i wysoce niekorzystny dla pieszych. Jeśli daje się taki kredyt zaufania grupie, która go notorycznie nadużywa, należy go dać także cyklistom. Oni widzą i słyszą znacznie lepiej niż kierowcy zamknięci w karoserii.

Wszyscy jeżdżący rowerem znają dokuczliwość wielokrotnego zsiadania niweczącą zalety i konkurencyjność tego środka transportu. A przecież zachęcanie do korzystania z niego leży w interesie wszystkich, im więcej rowerzystów, tym mniej samochodów w korkach.

Choć rowerzystów przybywa u nas lawinowo, stwarzane im warunki nie poprawiają się tak szybko. Grupa ta ma wciąż więcej powodów do narzekań niż zadowolenia.

Gdyby sejm zwolnił ją z Zakazu, byłby to ładny gest i ukłon w stronę tych, którzy nie trują innych. A przede wszystkim pozbylibyśmy się nieżyciowego i wypaczonego przepisu, nieadekwatnego do zagrożeń i szkodliwości społecznej zachowań, których dotyczy. Po złagodzeniu prawa w rozsądnych granicach policja mogłaby skierować swą uwagę na egzekwowanie innych, istotniejszych dla bezpieczeństwa przepisów.

Zobacz też

Jak legalne przejechać obok przejścia dla pieszych? ibikekrakow.com/2013/07/10/czy-przejazd-rowerem-obok-przejscia-dla-pieszych-jest-legalny/

Kto stresuje Volkswagena? miastomania.com/kto-stresuje-volkswagena/