[tekst pojawił się na grupie pl.regionalne.warszawa, na fali zażartych dyskusji po masie krytycznej, w których niektórzy dyskutanci posunęli się do obwiniania cyklistów za wszelkie zło tego świata - przyp. red.]

"Rowerroryści!" - pomyślał i przerażony rzucił się do ucieczki. Wyglądali dokładnie tak, jak opisywał ich tatko, gdy zmęczony wracał z nocnej zmiany w hucie. Dzierżyli w rękach wielkie, stalowe koła zębate, pokryte zakrzepłą krwią przypadkowych przechodniów, byli ubrani w przepocone, oślizgłe koszulki w barwach wojennych, a poorane bliznami twarze kryli za brudnymi pejsami i nasuniętymi na czoła, plastikowymi jarmułkami. Jak nic rowerroryści! Dopadną go w ciemnej bramie, wykłują oczy zardzewiałą szprychą, odrąbią ręce kołem zębatym i zostawią, żeby się wykrwawił.

Dobrze, że znał na pamięć te okolice, w końcu tu się wychował, tu pierwszy raz z tatkiem podpalali podwórkowe koty, a później tego geja z długimi włosami, tak długimi, że można było je skręcić w te obrzydliwe pejsy. Nooo, kiedyś to tu się działo, ale potem zostali już sami prawdziwi, a po nich już tylko najprawdziwsi. I ta zdechła mumia w kącie podwórka. Wracając z roboty, zawsze przystawał, żeby ją chwilę pokopać.

Wściekła banda pędziła tuż za nim, dzwoniąc zatrzaskami pedalskich butów cyklistycznych, niemal czuł na karku ich nieświeży chuch isostaru. Prawdę mówił tatko, że rowerroryści noszą podkute żelazem buty, żeby przy pełni księżyca miażdżyć nimi główki porywanych niemowląt. Wtedy w to nie wierzył, wiadomo, różne rzeczy tata opowiada synowi po czwartej skrzynce "Królewskiego". A teraz miał się przekonać, że to nie były bujdy. I to na jego własnym podwórku, przez które dawniej żaden flancowany przygłup z rowerem czy komórką nie przeszedł żywy. Świat się przewraca!

Dopadli go na zakręcie, poślizgnął się w ogródku piwnym na jakiejś brudnej kałuży, chociaż od miesiąca nie padał deszcz. Przygniótł go tłum zapoconych, cuchnących smarem mięśniaków, poczuł, jak go krępują brudnymi łańcuchami i linkami hamulcowymi, a największy z bandy rowerrorystów bestialsko wbija mu w ramię zatrutą szprychę, coś przy tym do niego wrzeszcząc... gdzie mnie ciągną... czego on tak straaaasznie wrzeszczy.....

...już dobrze, panie **wlak, pan się tak nie rzuca, było uciekać z sali? Już dobrze, zastrzyk zacznie działać, to poluzujemy ten kaftan...